To nie ja go wzywam do dymisji, do dymisji wezwał się on sam. W środę w Jarosławiu stwierdził: "Jeśli wyniki audytu posłów będą bardzo niedobre, to premier Kopacz powinna podać się do dymisji i zrezygnować z mandatu".
Wyniki rzeczywiście są bardzo niedobre, niedobre szczególnie dla posłów
PiS. Wiele wskazuje na to, że przez lata posłowie tej partii w sposób arcyprymitywy rżnęli Najjaśniejszą Rzeczpospolitą i jej podatników na kilometrówki.
Jakaż w tym wedle prezesa Kaczyńskiego wina premier Kopacz? Chyba taka, że jako marszałek Sejmu nie udało się jej upilnować posłów partii Jarosława Kaczyńskiego. Wynikałoby z tego, że posłowie PiS, na czele z samym prezesem, który mandat poselski sprawuje, to
dzieci specjalnej troski, którym należy się matczyna opieka ze strony marszałek Sejmu. Te dzieci nie są w stanie rozpoznać, czym jest dobro, czym zło, ale równocześnie mają usta pełne frazesów o moralności, standardach zachowania, godności i patriotyzmie.
Tylko że to nie premier
Ewa Kopacz wpisała tych posłów na listy wyborcze. To nie ona w imieniu Prawa i Sprawiedliwości zapewniała społeczeństwo, że mają oni wszelkie kwalifikacje do pełnienia funkcji posłów, będą godnie reprezentowali wyborców i wypełniają standardy moralne godne poselskiej przysięgi.
To oni mieli kultywować etos żoliborskiego podwórka, przewyższając o kilka poziomów skłonnych do afer i układów polityków z innych ugrupowań. To prezes
Jarosław Kaczyński za nich odpowiada.
Prezes PiS jest specjalistą od bicia się w piersi cudze. Powtarza: no, może nasi nabroili, ale przecież ci z PO są znacznie gorsi. Tym razem jednak, wzywając premier Kopacz do dymisji, Jarosław Kaczyński postawił pytanie o swoją rolę w tej sprawie i o konsekwencje, jakie z tego tytułu powinien ponieść.
Możliwości bowiem są dwie. Z zakresu działalności posłów podróżników jest mało prawdopodobne, by nikt o tym w partii nie wiedział. Podobne praktyki europosłów głównie jednej partii świadczy, że były one powszechnie w tym ugrupowaniu znane. Wtedy jednak na kilometrówkach był nacinany podatnik ogólnoeuropejski. Albo zatem bezwolny prezes żyje w wieży z kości słoniowej, otoczony ochroniarzami i potakiwaczami, i nie ma pojęcia, co się w jego partii dzieje, albo przez lata przyzwalał na takie praktyki.
Jeśli partii nie kontroluje, a jedynie jest przez swoich współpracowników przewożony z miejsca na miejsce w trakcie kampanii wyborczej, by wygłaszać mniej lub bardziej kuriozalne mowy, powinien odejść w imię interesu własnej partii i polskiej polityki. Jeśli świadomie tolerował takie zachowania, mając usta pełne frazesów o moralności, zasadach, standardach, co rusz wykluczając tych i owych z polityki, powinien odejść tym bardziej. Nie ma bowiem nic bardziej żenującego i niebezpiecznego dla życia publicznego niźli figura grzesznego moralisty. To niszczy polską politykę, czyniąc ją w istocie amoralną walką o władzę.
Jeśli jednak zamierza obarczać tym, co robi jego moralna, dzielna, choć czasem lekko zawiana armia innych, to powinien przywrócić w szeregi ugrupowania Hofmana, Rogackiego, Kamińskiego, Wiplera i na dokładkę agenta Tomka. Niechaj scenariusz tej tragifarsy polskiej polityki będzie chociaż konsekwentny. Wtedy będzie ona przynajmniej naprawdę śmieszna. "